Otóż na Uniwersytecie Mc Master objawiła się taka osoba- profesor Elizabeth F. Juniper (mówiąc po naszemu cieplej pani doktor Ela Jałowiec). Zapytała ona swoich kanadyjskich pacjentów jak im się żyje z chorobą? I do tego wystudiowała dokładnie( jak to baba), co im ważnego choroba zabiera z uroków życia: czy taniec? czy odśnieżanie samochodu? czy śmiech ? czy mówienie ? Czy inne takie ? A potem jeszcze pomogła tym chorym ludziom ( zwróćcie uwagę - lekarz pisze zwykle "tym chorym" i kropka), zrozumieć jak nasilony jest lęk przed brakiem lekarstw, przed wychodzeniem z domu, czy np. ciężką nocą . Te wszystkie ludzkie emocje i reakcje udało się pani profesor ująć w tzw. jakość życia zależną od choroby . Cały świat medyczny zdumiał się i wnet zachwycił tym pięknym pomysłem. I powoli- obok krętych wykresów i mililitrów czegoś tam poczęły się pojawiać opracowania wskazujące na efekt ( lub brak efektu) leczenia , właśnie poprzez pomiar jakości życia. I wyszło na jaw jak mało doskonałe są drogie radio- i spirogramy - bo mimo braku zmian w ich " obiektywnym " zakresie chorzy wyraźnie wskazywali na poprawę zdrowia np. po nowej tabletce na astmę. Tą ludzką miarę przyjęto do arsenału metod medycyny- oczywiście tej mojej, akademickiej , poddającej się krytycznej i mądrej ocenie. Próżno szukać podobnych przykładów w "nieomylnej i niezawodnej w 100 %" działalności wszelakich znachorów. Stwierdzam tu z pokorą ,że zapewne tak wysoka skuteczność nie wymaga żadnych ocen . A wracając do rzeczy- jestem dumny, że dwoje z moich dwudziestu doktorantów zajęło się właśnie oceną jakości życia ludzi cierpiących- w jednym wypadku na astmę , w drugim na raka krtani. I że w kolejnych polskich szpitalach pojawi się jako miara sztuki lekarzy zdanie zwykłego człowieka. Akurat trochę chorego.