Według innych (starszych) źródeł czas ten wynosił minimum 12 godzin. Ma to duże znaczenie praktyczne, bowiem wystarczy po powrocie z wyprawy w jakieś chaszcze sprawdzić dokładnie całe ciało i usunąć nawet kilka kleszczy, bez obaw o zakażenie boreliozą, o ile nie minęła doba. Nie jest wówczas konieczne nawet "profilaktyczne" podawanie antybiotyku. Jeśli jednak "przenocujemy" kleszcza gdzieś w ciepłym miejscu pod własną pachą lub na szyi to- po 3 do 30 dniach (najczęściej 7-10) od "długiego ukąszenia" - może pojawić się typowe dla wczesnego, łatwego do wyleczenia, stadium choroby nabrzmiałe, swędzące zaczerwienienie , które powoli się rozszerza. Lekarz ( wystarczy POZ) rozpozna tzw. rumień wędrujący i (najlepiej wtedy) zleci antybiotyk doustnie (np. ceftriakson). Niestety u około 25 % osób nie pojawia się rumień i mogą wystąpić dopiero wtórne zmiany obrączkowate, bóle niby-reumatyczne, duże osłabienie i inne rzadsze symptomy. Rozpoznawaniem i leczeniem takich niejasnych stanów zajmują się specjaliści chorób zakaźnych. Choć wymieniona choroba od-kleszczowa nie jest śmiertelna, objawów nie należy lekceważyć ani leczyć para-medycznie! Istniejącą w Polsce groźbę kleszczowego zapalenia mózgu tylko sygnalizuję, z braku miejsca. Tymczasem proszę na wyprawie do lasu nosić koszulę z długimi rękawami, wpuszczoną w spodnie, używać środków odstraszających kleszcze i zabrać pęsetę do usuwania ich wraz z główką. Ocieplenie klimatu zwiększa ryzyko kontaktu z kleszczem nawet w przydomowym ogródku na przedmieściach. Bądźmy więc przezorni , ale nie przestraszeni.