Gdy ktoś znajomy cierpi- współczujemy ale raczej się nie narzucamy z opieką. A nawet bywa ,że się odeń odsuwamy. Piętno choroby , nawet cudzej, uprzytamnia nam bowiem własną śmiertelność. A przecież czujemy się tak bosko...
Nic więc dziwnego, że lękamy się zachorować. Że dramatycznie przeżywamy gwałtowne wytrącenie z popisów wakacyjnych, niesłychanie ważnych prac czy rodzinnych obowiązków. Tymczasem medycyna poczyniła tak szalone postępy, że praktycznie rzecz biorąc nikt już nie jest całkowicie i do końca ( a na pewno na zawsze) zdrowy. Jednocześnie ten sam postęp wiedzy dał nam leki, które pozwalają żyć prawie normalnie pomimo, a nawet wbrew wielu ciężkim do niedawna chorobom. Pora więc na zmianę nastawienia do choroby. Teraz żadna nie zabija nieodwołalnie jak ongiś bywało, teraz umiemy sami wcześnie dostrzec niepokojące symptomy i szybko im zaradzić. A nawet jeśli wysokie ciśnienie lub krótszy oddech lub wysoki poziom glukozy nie ustępują całkiem i powracają często - mamy obecnie szereg programów pozwalających zachować mimo wszystko wysoką jakość życia Kluczem do takiego optymistycznego rozwiązania problemu fizycznej słabości jest czas. Ściślej szybkość naszej reakcji na pierwsze oznaki zła. Zamiast udawania ,że to błahostka( ten czarny duży pieprzyk, ten poranny świst w płucach) należy uciec "do choroby". Czyli do dobrego doktora od danej przykrości. Wtedy mamy szanse na cieszenie się życiem, nawet jeśli dopadł nas rak ( jest zawsze uleczalny we wczesnym stadium!) . Wiec nie zwlekajmy! Latem mamy wiecej czasu nie tylko na opalanie...